‍❤️‍ Jesteśmy małżeństwem niemalże już 25 lat, choć znamy się od 32 lat. Poznaliśmy się będą jeszcze w liceum. Potem studia w jednym mieście, co prawda na różnych uczelniach i wreszcie decyzja, że chcemy zawrzeć związek małżeński. Od początku marzyliśmy o rodzinie, o domu z dziećmi… Po dwóch latach życia tylko we dwójkę mieliśmy już dość nudy i wymyślania co robić w wolnym czasie…wiem, że to brzmi pewnie dziwnie dla niektórych, ale u nas tak było…takie myśli ile można żyć tak tylko ze sobą i dla siebie. Jak się okazało pojawienie się naszego pierwszego syna nie przyszło łatwo, ciąża zagrożona, ale szczęśliwie narodził się nasz syn. Dziś ma już 22 lata. Potem znów marzenie o kolejnym dziecku. Nie obyło się bez wyzwań po drodze, w tym siedem miesięcy leżenia i oczekiwania na narodziny drugiego syna. Dziś ma 17 lat. Mając dwoje dzieci jednak tliło się pragnienie jeszcze jednej pociechy. I tak 8 lat po narodzinach młodszego syna pojawiła się nasza córcia, która dziś ma 10 lat.  

Oboje pracujemy zawodowo, niektórzy może powiedzą, że robimy karierę. Ale nasze dzieci i atmosfera w domu, do tego relacja z Bogiem była dla nas zawsze bardzo ważna i była zdecydowanym priorytetem. Uznając Boże wartości staraliśmy się wychowywać nasze dzieci i budować naszą małżeńską więź. Dopóki synowie byli młodsi bardzo aktywnie uczestniczyliśmy w rekolekcjach, często długich, wakacyjnych, gdy przyszła na świat córka intensywność tych wyjazdów nieco spadła, choć dalej wyjeżdżaliśmy w czasie wolnym na rekolekcje. Staraliśmy się oprócz tych wyjazdów zapewniać dzieciom także dodatkowe atrakcje w postaci wyjazdów rodzinnych bez ambitnego grafiku i planu, jaki zwykle towarzyszy wyjazdom rekolekcyjnym. Takie wyjazdy rekolekcyjne były dla naszych synów dość trudne…taka forma spędzania czasu nie sprawiała im radości…A przecież my w ten sposób chcieliśmy umacniać naszą relację z Bogiem. Piszę o tym dlatego, abyś jeśli czytasz to świadectwo i może masz podobne doświadczenia wiedziała i wiedział, że takie reakcje dzieci się zdarzają i że to nie musi być Twoja wina – my z mężem musieliśmy dojrzeć do takiego spojrzenia i pozbycia się poczucia winy. Dom Mocnych Więzi na pewno nam w tym pomógł. 

Brak entuzjazmu dzieci do wyjazdów rekolekcyjnych dał nam do myślenia…Potem pojawiły się wyzwania związane z dorastaniem naszych synów – nastolatków. Rodzice nastolatków na pewno doskonale wiedzą, co mam na myśli. Chciałabym się skupić na naszej relacji z młodszym synem, bo to właśnie ta relacja albo może raczej poczucie kruchości tej relacji, kłopoty szkolne, wyzwania z dyscypliną i komunikacją stały się dla nas zasadniczą motywacją podjęcia kursu Dom Mocnych Więzi. Zmęczeni rozmowami z psychologami, zestresowani, że nie panujemy nad sytuacją, zaniepokojeni, że totalnie nie kontrolujemy sytuacji z naszym synem dostaliśmy szansę – zapisania się na kurs do Ani i Piotra Werwińskich. Nie ukrywam, że mąż był dość sceptyczny, ja też miałam słabą wiarę, że zdołamy opanować kryzys, ale stan desperacji, zmęczenia radami od znajomych, którzy mieli tzw. „poukładane dzieci”, spowodował, że podjęliśmy wyzwanie. I tak ️ 2 lata temu zapisaliśmy się na edycję jesienno-zimową kursu. Wówczas zaczął się proces odzyskiwania naszego młodszego syna, który buntując się na wiele spraw, był jednocześnie mało szczęśliwym człowiekiem – tak to widzieliśmy. Proces ten wciąż trwa. 

❤️‍Zasadniczym owocem tego kursu i wdrażania zasad, które nam zostały wyjaśnione, które mogliśmy wdrażać jest przede wszystkim większy pokój serca u nas jako rodziców. Jak dziś pamiętam radę jednej pani psycholog, abyśmy bardzo rygorystycznie traktowali syna i jak nie wróci na czas wieczorem nie wpuścili go do domu!, niech śpi w garażu… To było dla nas nie do udźwignięcia, czy taka nasz postawa naprawdę miała pomóc synowi???….i wtedy przychodzi do nas „komunikat” z kursu – afirmacja uczuć dziecka jest kluczowa i jego akceptacja, co nie oznacza zgody na złe rzeczy, ale przyjęcie dziecka z całym jego bagażem cech, doświadczeń i wyzwań. Odkąd staramy się wdrażać podejście Domu Mocnych Więzi – zawsze jesteśmy po stronie naszych dzieci, zawsze je wspieramy, choć nie przyjmujemy oczywiście złych zachowań i postaw za właściwe. Niemniej jednak nawet jak wydarza się coś niewłaściwego z ich udziałem, staramy się im pomóc, co owocuje często refleksją po ich stronie….no tak faktycznie głupio zrobiłem. Nasz młodszy syn zaczął używać słowa – Mamo, Tato przepraszam…..faktycznie zawaliłem i dziękuję, że mi pomogliście… – to się teraz wydarza i w naszym odczuciu jest owocem afirmacji, akceptacji, ale także doceniania, które staramy się często uruchamiać. Docenianie, chwalenie jest dla nas pomocne w komunikowaniu  – jesteś super gościem! To dodaje skrzydeł….i stawia nas jako rodziców wyraźnie w roli sojusznika i życzliwej osoby dla dziecka. Jest to szczególnie ważne – z naszej perspektywy obecnie, gdy różnie dzieci funkcjonują w szkołach…, są pod dużą presją. 

❤️ Podczas kursu rozmawialiśmy też o czułości i czasie dla dzieci. Świadomość języków miłości i ich zróżnicowania pomaga nam w dopasowaniu naszego podejścia do każdego z dzieci, jednocześnie pokazuje, jak możemy się od siebie różnić i jak różne mogą być reakcje na te same wydarzenia, bodźce. Większa świadomość tych aspektów pomaga w pozytywnym interpretowaniu informacji zwrotnej, którą otrzymujemy od dziecka. I zarazem nasz z założenia pozytywny przekaz do dziecka ma szansę zostać lepiej odebrany, jeśli jest dopasowany do jego języka miłości. Wreszcie od kiedy wydaje się, że rozumiemy wagę ⏱️ dostępności dla dzieci, z większą otwartością reagujemy na ich zgłaszane potrzeby. Tak więc prośba o „podwózkę” do kolegi to dla nas dzisiaj bardziej okazja do rozmowy niż ciężki obowiązek….co nie znaczy, że wszystko nam sprawia przyjemność. Ale widząc sens i wartość takiego podejścia łatwiej jest choćby w tak prozaicznych sprawach wspierać dzieci. Czasem nie chce się wstać i zadziałać właśnie w momencie, gdy dziecko prosi, ale jak się zmobilizujemy poczucie że zrobiliśmy coś dla naszego dziecko, jest nie do przecenienia.  

Niezwykle odkrywcze dla nas było spostrzeżenie, że więzi i zasady nie muszą się wykluczać….To było i jest bardzo trudne, szczególnie jeśli nasze zaufanie jako rodzica zostało nadwyrężone, a to nasz przypadek. Zdecydowanie jednak u nas sprawdza się spokojna ️ rozmowa dlaczego prosimy np. o podesłanie lokalizacji albo telefon, że dotarło się na miejsce, a nie autorytarne zarządzenie wysyłki namiarów. 

Dopiero po jakimś czasie dotarło też do nas , jak istotne jest traktowanie dziecka nie  tylko przez pryzmat szkoły – która jest dodatkiem do życia, a życie jest dużo bogatsze i osadzenie naszego dziecka w rzeczywistości, w relacjach z nami i w relacjach społecznych jest ogromnie ważne.  

Kurs Dom Mocnych Więzi to dla nas także ogromna wartość z uwagi na możliwość spotkania wielu rodziców borykających się z wyzwaniami podobnymi do naszych. Słuchaliśmy innych tak, jakby opowiadali naszą historię…W trudnym czasie zmagań wychowawczych rozmowy z animatorami i uczestnikami kursu dodawały nam sił, były źródłem wiedzy i wskazówek co robić, choć na szczęście nigdy! rad wygłaszanych ⛪ ex cathedra!  

Na zakończenie chciałabym napisać, to co wielu osobom już powiedzieliśmy, gdy dzieliły się z nami swoimi wyzwaniami z dziećmi i prosiły o naszą perspektywę, jak funkcjonować w takiej sytuacji – zdecydowanie więcej jesteśmy w stanie osiągnąć przez dobro i pozytywne komunikaty. Zatem nasze priorytety z początku małżeństwa i rozwoju naszej rodziny są utrzymane, co prawda nie zawsze jesteśmy w stanie im sprostać. Choć daleko jeszcze do ideału, bycie w świadomym procesie budowania mocnych więzi z dziećmi, dbając wciąż o nasze małżeńskie relacje, pomaga wierzyć, że nasz dom powoli staje się domem coraz mocniejszych więzi. 

 

Rodzice Trójki Dzieci uczestniczący w kursie Dom Mocnych Więzi. 

2 komentarze

  1. Macie takie same różnice między dziećmi jak my. Mam wrażenie, że również bardzo podobne problemy. Ciężko nam scalić dzieci razem ze względu na duże różnice wieku, zupełnie inne zainteresowania i chęć spędzania wolnego czasu. Wasze świadectwo jest bardzo inspirujące, że się da i że można. Dziękuję. Ja na razie mam wrażenie, że nie daję rady choć bardzo się staram. Mam nadzieję, że się to zmieni.

    Iwona

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *